Dorota jak zaczarowana patrzyła na tablicę, na której kawałek lnianego płótna, pochodzący z dawno zapomnianych czasów, teraz zajmował honorowe miejsce. Płótno zdawało się być wyjątkowe – jego tekstura, zapach, każdy szczegół przypominał o tajemniczej podróży, z której właśnie powróciła. Czy w Targoszynie są podziemne korytarze?
Jeszcze z emocjami tamtej chwili, postanowiła jak najszybciej udać się do pani Marii i pana Łukasza, właścicieli Fundacji Marysieńka. Być może wspólnie odkryją, co znaczyło to wszystko, co Marysieńka chciała jej pokazać.
Pół godziny później Dorota stała już przed pałacem, a przy wejściu czekali na nią Maria i Łukasz. Widząc jej pośpiech i ekscytację, pani Maria uśmiechnęła się ciepło i zaprosiła ją do środka.
– Dorotko, co cię sprowadza o tak wczesnej porze? – zapytała pani Maria, wciąż przyglądając się jej wyraźnie poruszonej twarzy.
– Musicie to zobaczyć – odpowiedziała Dorota, wyciągając z torby kawałek płótna. – Marysieńka mi to dała. Podróżowałam z nią w czasie do starych, zimowych dni w Targoszynie. Trafiłyśmy na tkaczki w piwnicach pałacu, które wykonywały lniane tkaniny. Myślę, że one… one miały tam coś jeszcze. Podziemia, które nie były tylko miejscem pracy. One były czymś więcej – może ukrytym miejscem, korytarzem prowadzącym do tajemnicy, o której nigdy nie słyszałam.
Na to wszedł pan Łukasz, który słysząc ich rozmowę wziął lniane płótno do ręki, badawczo je oglądając. – To może być klucz do czegoś większego. Pamiętam, jak kiedyś odkryliśmy fragmenty starych planów pałacu. Było tam coś o korytarzach, ale nigdy nie udało nam się ich zlokalizować. Może teraz mamy szansę.
Pani Maria skinęła głową. – Dokładnie. Przecież zawsze mówiono o podziemiach tego pałacu, ale nikt ich nie znalazł. Coś mi mówi, że Marysieńka pokazała ci drogę. Może trzeba tylko zrozumieć, jak to wszystko złożyć w całość.
Dorota przymknęła oczy, próbując sobie przypomnieć każdy szczegół z jej podróży z Marysieńką. Kobiety pracujące przy krosnach, światło lampionów, które oświetlały przestrzeń, a potem… tak, był tam moment, kiedy widziała drzwi z grubych drewnianych desek, w połowie ukryte za belami płótna. Marysieńka w tamtym momencie odwróciła jej uwagę, ale teraz, kiedy o tym myślała, była pewna, że właśnie te drzwi prowadziły gdzieś dalej.
– Musimy tam zejść – powiedziała stanowczo. – Piwnice pałacu… Marysieńka pokazała mi, że to nie było tylko miejsce do tkania. Jest tam coś więcej.
Pan Łukasz spojrzał na panią Marię, a potem na Dorotę. – Dobrze. Zrobimy to teraz, zanim słońce zacznie zachodzić. Muszę wziąć kilka narzędzi, żebyśmy mogli tam bezpiecznie zejść. Kiedy ostatnio tam zaglądałem, widziałem kilka miejsc, które mogły być niebezpieczne.
***
Trzy osoby, uzbrojone w latarki i proste narzędzia, zeszły do pałacowych piwnic. Powietrze było chłodne, a każdy krok odbijał się echem od wilgotnych, kamiennych ścian. Piwnice były pełne zakamarków, a w półmroku wyglądały na nieskończone.
Dorota zatrzymała się przed jednym z zakrętów. – Tutaj. Jestem pewna, że to było tutaj – powiedziała, wskazując na masywne drzwi, które widziała w swojej podróży z Marysieńką. Pan Łukasz podszedł bliżej, a pani Maria uniosła latarkę, by lepiej oświetlić drzwi.
– Wygląda na to, że są zamknięte od lat – powiedział pan Łukasz, badając zamek. – Ale… spójrzcie na to – podniósł kawałek zardzewiałego klucza, który leżał na podłodze, jakby czekał, aż ktoś go znajdzie.
Dorota wzięła klucz i spojrzała na panią Marię. – Spróbujemy?
Maria skinęła głową, a Dorota włożyła klucz do zamka. Usłyszeli skrzypienie, a potem zamek zaskoczył. Drzwi otworzyły się z trudem, ujawniając ciemny korytarz, ciągnący się w głąb. Pachniało wilgocią, a zimny podmuch powietrza owiał ich twarze.
– To musi być to – szepnęła Dorota, czując, jak serce bije jej coraz mocniej. Korytarz zdawał się zapraszać ich do wejścia, jakby skrywał tajemnice czekające na odkrycie.
– Marysieńka wiedziała – powiedziała pani Maria, patrząc na Dorotę. – To miejsce czekało na nas. Musimy zobaczyć, co tam jest.
Pan Łukasz zapalił kolejną latarkę i cała trójka zaczęła wchodzić w ciemność. Korytarz prowadził coraz głębiej, pod ziemię, z każdym krokiem stawał się coraz węższy. Na ścianach można było dostrzec stare inskrypcje, a w niektórych miejscach wyryte były tajemnicze znaki, przypominające te, które Marysieńka wcześniej pokazywała Dorocie.
Nagle Dorota przystanęła. Przed nimi, na końcu korytarza, znajdowały się drzwi, tym razem wykonane z metalu, z wyrytym na nich herbem rodziny von Richthofenów. Były one pokryte kurzem i pajęczynami, ale wciąż wyraźnie widoczny był symbol – znak rodziny, która kiedyś rządziła Targoszynem.
– To jest coś więcej niż tylko piwnice – powiedziała Maria, przyglądając się drzwiom. – To może być odpowiedź na wiele pytań o przeszłość pałacu.
Dorota spojrzała na herb, a potem w kierunku, w którym czuła obecność Marysieńki. – Jesteśmy tu, Marysieńko. Prowadź nas dalej – szepnęła, gotowa, by odkryć kolejne tajemnice, które skrywał ten stary pałac…
Cdn.