Oparła się o pień drzewa pod znalezionym tydzień wcześniej inicjałem i otworzyła książkę. Próbowała czytać, ale nie mogła się ani trochę skupić. Co chwila zerkała nerwowo to w jedną, to w drugą stronę, poprawiała przedmioty rozłożone na kocu i znów zerkała. Ale poza świergoczącymi dookoła ptakami, szumiącymi liśćmi drzew i przeskakującymi pomiędzy nimi promieniami słońca niczego innego nie słyszała ani nie widziała. Wzięła kilka głębokich wdechów, na chwilę przymknęła oczy, a gdy je otworzyła, nareszcie ze skupieniem zatopiła się w lekturze.
***
Czytała, spokojna i zrelaksowana. Nerwowość gdzieś odpłynęła, a Dorota czuła przyjemne odprężenie. Rzadko miała takie chwile tylko dla siebie. Wreszcie zaczęła się tym cieszyć.
– Dzień dobry – usłyszała nagle dźwięczny, kobiecy głos. Drgnęła, przestraszona widząc na trawie przed sobą cień postaci. – Nie bój się.
Oderwała wzrok od książki i spojrzała przed siebie, skąd dochodził głos. Przed nią stała Marysieńka, ubrana jak w jej śnie o kolczykach – w błękitną suknię i czerwone pantofelki. Wpatrywała się w nią swoimi jasnobłękitnymi oczami, z uroczym uśmiechem. Wyglądała dokładnie tak, jak na portrecie, który odtworzyli właściciele pałacu jako logo swojej fundacji.
– Nie bój się – powtórzyła. – Przepraszam cię za to wszystko, bo chyba trochę cię przestraszyły moje sygnały. Dorota zdążyła już odłożyć książkę i wstać.
– Ty… ja naprawdę Cię widzę? Czy to jest kolejny sen? – zapytała.
– Nic nie było snem – odpowiedziała Maria. – I nic nie jest snem. Ja jestem… w Twojej głowie. W Twojej krwi. Jesteś… moją prapraprawnuczką, Dorotko. To ja Cię tutaj sprowadziłam. Towarzyszę Ci od urodzenia, bo jesteś… taka jak ja. I wiem, że pomożesz mi zadbać o to miejsce.
– Ale… ale jak? Jak to możliwe. Od której praprababci? Od mamy czy od taty? Żadnej nie znałam, ale… – Dorota próbowała pozbierać jakoś myśli, które pogalopowały nagle w przeszłość, w jej rodzinne strony, pod Kraków.
– Wiem, że lubisz takie rzeczowe podejście i chciałabyś teraz wszystko analizować, ale jeśli chcemy ocalić nasz Targoszyn, to musimy się trochę oderwać od rzeczywistości – powiedziała Marysieńka. – Z biegiem czasu pomogę Ci poukładać sobie wszystko w głowie. Ale teraz musisz mi zaufać. Możesz to zrobić?
– Chyba… chyba mogę – powiedziała niepewnie Dorota, chociaż była dziwnie spokojna i nagle poczuła, że to wszystko, co się wydarzyło i co się właśnie dzieje na jej oczach, ma sens.
– Cieszę się – uśmiechnęła się Marysieńka i wyciągnęła do Doroty rękę. Podała ją i Maria pociągnęła ją biegając ze śmiechem wokół platana. – Opowiem ci dużo ciekawych historii. Ale ta, którą teraz usłyszysz, jest najpiękniejsza.
***
Maria kilkakrotnie obiegła z Dorotą platan. Dorota dała się ponieść, a jej realistyczne podejście do rzeczywistości całkiem się ulotniły. Wreszcie obie, roześmiane, usiadły na kocu i Maria zaczęła opowiadać.
– Ten platan jest o wiele starszy niż cała reszta parku. To, co dzisiaj widzisz, to już dzieło architekta krajobrazu. Ale ten platan… to jest tak piękna historia, że powinnyśmy ja obie rozpowszechnić.
Dorota siedziała jak zaczarowana. Nie tylko dlatego że rozmawiała właśnie z duchem, ale też dlatego, że Marysieńka, mimo że twierdziła, że jest jej prapraprababcią, to zachowywała się jakby była jej współczesną koleżanką. I faktycznie – jak w legendzie – była wyjątkowo piękna. Dorota nie mogła oderwać od niej oczu.
– Ale jak obie? Pokażesz się wszystkim? – zapytała przytomnie.
– Nie! – zaśmiała się Maria. – Ty mnie pokażesz wszystkim. Opowiesz im o mnie. Albo narysujesz? Wiem, że pięknie rysujesz. Masz to po mnie.
Dorota była z jednej strony coraz bardziej zaskoczona, a z drugiej – coraz spokojniejsza i coraz lepiej odnajdująca się w tej absolutnie nierealnej sytuacji.
– Dobrze. Opowiedz mi o platanie. Ale… nie muszę do Ciebie mówić „babciu”? Wyglądasz jak moja koleżanka.
– Nie musisz. A nawet nie powinnaś – uśmiechnęła się Marysieńka. – To, co widzisz, ta moja duchowa powłoka, jest nawet młodsza niż Ty. Ale cieszę się, że przechodząc na tamtą stronę mogłam wybrać to, jaki wygląd chcę tam zachować. Wybrałam moje najpiękniejsze wspomnienie.
– To można sobie to wybrać?! – Dorota aż podskoczyła z wrażenia. – Dokładnie taka mi się śniłaś.
– Można i to pomaga się pogodzić z odejściem. A ja Ci się nie śniłam, tylko przyszłam do Ciebie we śnie – odpowiedziała Maria.
Dorota spojrzała na nią już wcale niezaskoczona.
***
– Ten platan był tutaj zanim wybudowano pałac i zanim powstał park – powiedziała Marysieńka. – Ma ponad 300 lat. Niedługo będzie miał równe 320. Baronowa Luiza opowiadała mi, że wiąże się z nim bardzo romantyczna historia.
***
Początek XVIII wieku był bardzo trudny dla mieszkańców Targoszyna. Wieś od wielu lat z trudem odbudowywała się po zniszczeniach wojny trzydziestoletniej, a jak by tego było mało, Śląsk wówczas nawiedziła wielka powódź, nazywana „śląskim przypływem”, która nie oszczędziła też Targoszyna i okolic, gdzie wylały Osina i Wierzbiak.
Żyło się nieciekawie, ale mimo tego do wsi przybywali nowi mieszkańcy, którzy postanawiali się tutaj osiedlić. Wśród nich był Adam Otto, kowal, który kupił tutejszą kuźnię. Adam miał żonę Teresę i córkę Annę. Nie byli to szlachcice, lecz prości ludzie z niższych warstw społecznych, ale na tyle zamożni, że mogli sobie pozwolić na zakup kuźni i domu oraz kawałka pola, gdzie uprawiali warzywa, owoce i zioła na własne potrzeby.
Anna miała 15 lat, gdy Targoszyn zaczął wreszcie odżywać po tych wszystkich przejściach. Pojawiało się coraz więcej nowych sąsiadów, wieś z roku na rok piękniała, podobnie jak córka kowala, która od dziecka była bardzo urodziwa. Ojciec strzegł jej więc jak skarbu, nie pozwalając zbyt często wychodzić z domu, a tym bardziej oddalać się samotnie. Jednak dziewczyna była taka trochę jak my – ciekawa świata i żądna przygód. Kiedy tylko Annie udawało się wymknąć z domu, natychmiast biegła przed siebie, jak najdalej, by odkrywać nowe zakątki pięknych okolic Targoszyna. Szczególnie lubiła przebywać na łonie natury, spacerować po polach i łąkach czy przesiadywać nad rzeką czy brodzić w niej boso, co wówczas nawet jak na osobę z niższej klasy społecznej, było bardzo odważne.
W czasie jednej z takich ucieczek-wycieczek spotkała kogoś, kogo nigdy wcześniej we wsi nie widziała. Siedziała akurat nad rzeką i plotła sobie wianek, a od strony słońca zbliżała się ku niej jakaś wysoka postać. Przysłoniła oczy, ale słońce i tak ją oślepiało. Wyraźniej zobaczyła kształt dopiero, gdy był zaledwie kilka metrów od niej, bo koń, na którym siedział przystojny młodzieniec, stanął na drodze promieniom słońca.
Anna wstała szybko, trochę przestraszona. Choć ojciec każdego dnia podkuwał konie i ich widok to była dla niej codzienność, to ten wydał jej się jakiś większy. Może dlatego że pojawił się tak nagle i stał tuż obok niej.
– Znam Cię – odezwał się młodzieniec dźwięcznym głosem. – Jesteś Anna, córka kowala.
– Skąd… skąd to wiesz, skąd mnie znasz? – zapytała speszona.
– Cztery lata temu, jak się tu sprowadziliście, byłem z tatą podkuć mojego starego konia – odpowiedział i zeskoczył z konia tuż przed dziewczyną. – Jestem Caspar – ukłonił się – A to Tęcza – wskazał na klacz.
– Ja jestem Anna – odpowiedziała grzecznie i trochę niepewnie. Gdzieś w głowie kołatała jej myśl, że ojciec nie byłby zadowolony widząc ją teraz.
– Wiem przecież – zaśmiał się, a ona też się uśmiechnęła, bo żart trochę rozładował jej napięcie. – Jestem z Niedaszowa. Moja rodzina ma tam sady – sięgnął po coś do sakwy na grzbiecie konia i wyjął jabłko, na co Tęcza gwałtownie odwróciła łeb. Ale Caspar podał owoc Annie. Nieśmiało wyciągnęła rękę, podniosła jabłko do nosa i powąchała, a potem niewiele myśląc odgryzła spory kęs. Spojrzała na klacz, która wpatrywała się w nią i w owoc.
– Chcesz – uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń z jabłkiem do Tęczy. Ta natychmiast złapała owoc, chrupnęła ze dwa razy i zbliżyła łeb do Anny, dając się pogłaskać.
– Chyba wkradłaś się w jej łaski – uśmiechnął się Caspar. – Chciałabyś pójść ze mną na mały spacer wzdłuż rzeki?
Anna nie potrafiła sobie odpowiedzieć, czemu, ale nie pamiętała, żeby kiedykolwiek w życiu czegoś tak bardzo chciała. Tak poznali się Anna i Caspar. Od tamtej pory widywali się regularnie, spacerując, a czasem jeżdżąc razem konno, i dużo, bardzo dużo rozmawiając. A że oboje byli ciekawi świata i życia, tematów nigdy nie brakowało. I tak minął im cały rok…
Jakim cudem ojciec Anny się o tym tak długo nie dowiedział, pozostaje tajemnicą. To dziwne, bo w małej wsi takie wieści rozchodziły się lotem błyskawicy. A jednak Adam o tym, że jego córka regularnie widuje się z niejakim Casparem z Niedaszowa, dowiedział się dopiero po roku, i to od nikogo innego, jak ojciec Caspara, który poznał Annę, gdy syn kilka razy „wykradł” ją z Targoszyna na wycieczkę do swojej wsi, gdzie spacerowali w sadach. Hermann, ojciec młodzieńca, był młodym zakochanym bardzo przychylny. Możliwe, że to właśnie skłoniło go, by skorzystać po kilku latach przerwy z usług kowal w sąsiedniej miejscowości i że zrobił to w dobrej wierze.
Adam nie dał po sobie poznać, że nie podoba mu się, że ktoś potajemnie śmiał „wykradać” mu jego skarb. Nawet uśmiechał się na słowa „zakochani”, „ślub”, „wesele”… Kiedy jednak Hermann odjechał na świeżo podkutym koniu, rzucił wszystko, pobiegł do domu i od progu wołał Annę, krzycząc „Co ja ci mówiłem?! Miałaś nie oddalać się sama z domu, a ty nawet ze wsi dawałaś się wywozić! Koniec z tym!!!”
Anna, przerażona, bo znała dobrze swojego ojca i wiedziała, jak silny potrafi być jego gniew, usiadła i rozpłakała się. Na to wszystko weszła jej matka. Teresa szybko zorientowała się w sytuacji, bo była przez córką wtajemniczona w jej sekret i nawet pomagała jej wymykać się z domu.
– Adam, to nie jest miejsce i pora na takie awantury – powiedziała tym razem stanowczo, choć zwykle trzymała się w cieniu męża. – Anna jest prawie dorosła. Już czas pomyśleć o tym, aby wydać ją za mąż. Nie będziesz jej tutaj trzymał w nieskończoność, zamkniętą jak w jakimś lochu.
– Moja córka nie wyjdzie za byle kogo! – wrzeszczał kowal.
– Caspar to nie jest byle kto – Anna odważyła się odezwać, nadal cicho popłakując. – To porządny młodzieniec.
– Taaak?! A czy ten porządny młodzieniec poprosił mnie o twoją rękę? Czy przyszedł zapytać o to, czy może się z tobą spotykać? Czemu tego nie zrobił, jak taki porządny?
– Jeśli pan pozwoli, chciałbym to teraz zrobić – Adam usłyszał za sobą dźwięczny męski głos. Odwrócił się gwałtownie i z furią natarł na Caspara, który właśnie stanął w progu. Na to Anna błyskawicznie wstała i zasłoniła Caspara swoim ciałem. Ojciec chciał ją odsunąć, ale Teresa złapała jego rękę wyjątkowo silnym, jak na tę drobną kobietę, chwytem.
– Nie! – krzyknęła stanowczo Teresa. – Ochłoń wreszcie z tej zazdrości. To twoja córka i twoim obowiązkiem jest wydać ją za mąż.
Kowal, zaskoczony reakcją żony, uspokoił się. Cofnął się dwa kroki i z ciężkim westchnieniem usiadł na stołku.
– Myślałem, że nigdy nie będę musiał cię nikomu oddawać – westchnął patrząc na swoją piękną córkę. – Ale twoja matka ma rację. Ten czas nadszedł, moja śliczna Anno.
Adam spojrzał na Caspara.
– Chce pan się teraz oświadczać czy poczekamy na spokojniejszy moment? – zapytał już spokojnie.
– Poczekamy – uśmiechnął się Caspar, a jego szczery uśmiech i pogodna twarz sprawiły, że Adam zaczął nabierać do młodzieńca zaufania. – Czy mogę przyjechać z rodziną w niedzielę?
Adam zgodził się.
***
Niedziela była piękna. Ciepła i słoneczna. Maj w roku 1704 był wyjątkowo pogodny. Caspar przyjechał z rodzicami i dwoma młodszymi braćmi. Zajechali pod dom kowala i zeskoczyli z koni. Przywiązali je do płotu. W tym momencie z domu wyszła Anna z rodzicami. Wszyscy byli odświętnie ubrani.
Caspar wyciągnął coś zza pazuchy. Nie wyglądało to na pierścionek zaręczynowy. Z kawałka tkaniny wystawało kilka gałązek z zielonymi listkami.
– To jest mały platan, sadzonka drzewa, którą mój stryj przywiózł mi z Francji – powiedział Caspar. – To drzewo, które przeżyje nas wszystkich. Chciałbym, zasadzić je z Anną tutaj, w Targoszynie, na znak mojej wiecznej miłości do niej, która nie skończy się nawet po naszej śmierci. Czy odda mi ją pan za żonę? – mówiąc to Caspar uklęknął przed Anną i wyciągnął roślinę w jej stronę. Dziewczyna spojrzała na ojca.
– Zgadzam się oddać ci moją córkę za żonę – powiedział Adam. – Ale ja wskażę miejsce, w którym zasadzicie to drzewo. Znam idealne.
W tym momencie Anna sięgnęła po sadzonkę i odwinęła tkaninę. Na jednej z gałązek połyskiwał skromny, ale piękny, złoty pierścionek zaręczynowy z akwamarynem.
– Chodźmy – powiedział Adam i wszyscy ruszyli za nim. Szli w stronę dawnej, zniszczonej w czasie wojny części wsi, która powoli zarastała zieloną trawą i innymi roślinami, z roku na rok przykrywającymi wspomnienia po pierwszej osadzie. Nagle przystanął na niedużym placu zielonej trawy. – Tutaj! – powiedział. – Zasadźcie to drzewo tutaj na dobrą wróżbę dla całej naszej wsi.
Anna i Caspar zasadzili drzewo, po czym młodzieniec bez słów włożył jej pierścionek na palec i mocno ściskając jej obie dłonie spojrzał dziewczynie głęboko w oczy. Słowa były niepotrzebne.
– To będzie Platan Miłości! – wykrzyknęła nagle podekscytowana Teresa.
***
– Ale piękna historia! – Dorota aż klasnęła w ręce, gdy Marysieńka skończyła opowiadać. – Ale co z nimi było dalej? Czy się pobrali?
– Dziś już wiem, że tak. W zaświatach wiemy znacznie więcej – uśmiechnęła się Maria. – Ale wtedy, kiedy baronowa mi opowiadała historię Anny i Caspara, nikt już nie pamiętał, jak się skończyła. Teraz już wiem, że żyli długo i szczęśliwie, a platan okazał się faktycznie Platanem Miłości.
– Ciekawe, że zaczęło się od jabłka, a skończyło na drzewie… – uśmiechnęła się Dorota, której analityczny umysł jak zwykle sam zaczynał łączyć różne fakty.
– Rzeczywiście, ciekawe – zamyśliła się na chwilę Marysieńka i na Dorotę jakby z czułością. – Późno się robi. Musisz wracać do domu, żeby odpocząć.
– Tak… Muszę odpocząć i ochłonąć – Dorota zaczęła zbierać się z koca i nagle zauważyła, że wszystkie tropy, które przez ostatnie tygodnie zostawiała jej Marysieńka, zniknęły. – A gdzie… – zaczęła i przerwała w pół słowa, bo Maria biegła właśnie w stronę pałacu. Odwróciła na chwilę głowę i krzyknęła:
– One już nie będą nam potrzebne. Muszą wrócić na swoje miejsce. Dobrej nocy! – mówiąc to rozpłynęła się w drzwiach pałacu.
Cdn.