Dorota długo nie mogła dojść do siebie po spotkaniu z Marysieńką, która okazała się jej praprababcią. To wszystko było takie nierealne, a pragmatyczna strona jej natury uważała, że było tylko wytworem jej wyobraźni, i to tylko we śnie.
A jednak… przecież doskonale pamiętała całe spotkanie, wszystkie podmuchy powietrza, zapachy i dźwięki, które mu towarzyszyły. Pamiętała je jak wczorajsze spotkanie w przedszkolu Tomka czy dzisiejsze w Biedronce w Jaworze, w której stała w kolejce z sąsiadką z Targoszyna.
Było nierealne, ale jednocześnie bardzo realne, choć podobnie jak pozostałe dwa spotkania, było już tylko wspomnieniem…
***
Zamyślona odebrała Tomka z przedszkola i ruszyli w stronę domu. Nagle synek wyrwał jej się i pobiegł przed siebie, krzycząc:
– Mamo, ale coś pachnie! – pędził przed siebie, ale nie widziała jego celu. Przyspieszyła kroku, nie spuszczając z niego oczu. Nagle jej syn zatrzymał się i wszedł do jakiegoś budynku przez otwarte drzwi. Przestraszona, zaczęła biec.
Gdy zdyszana dobiegała do celu, sama też poczuła przyjemny zapach. Był to aromat świeżo wypieczonego chleba. Wbiegła do środka w ślad za Tomkiem i stanęła tuż za swoim synem jak wryta.
Przed jej oczami roztaczał się widok starej, tradycyjnej, przedwojennej piekarni. Dorota stała tuż przy ladzie, na której powykładane były chleby, bułki i inne świeże i pachnące wypieki. Za ladą stał ubrany na biało piekarz, który uśmiechał się szeroko do Tomka, który stojąc na palcach opierał się o ladę i lustrował wyłożone na niej pieczywo.
– Mamo, to chcę! – krzyknął widząc, że Dorota jest obok i wskazał palcem na dobrze wypieczoną kajzerkę.
Piekarz spojrzał na Dorotę, ale ona – chociaż była obecna i doskonale widziała, o co prosi Tomek – jednocześnie była nieobecna. Doskonale zdawała sobie sprawę, że znów znalazła się w całkowicie irracjonalnej sytuacji.
Wiedziała przecież, że tej piekarni w Targoszynie nie było. A jednak nie dość, że czuła zapach świeżego pieczywa, to jeszcze miała je przed oczami, na wyciągnięcie ręki. W dodatku ona i jej syn stali właśnie przed ladą, za którą stał rudy, piegowaty piekarz o niebieskich oczach i nieco kulfonowatym nosie. Jak na piekarza przystało, był ubrany na biało, a na głowie miał jeszcze bielszą niż jego ubranie furażerkę.
***
– Dzień dobry, panie Breitkopf – Dorota usłyszała obok siebie znajomy głos. Nie mogła się pomylić. To był głos Marysieńki. – Słyszałam, że ma Pan konkurencję?
– Dzień dobry, Marysieńko – odpowiedział piekarz. – Tak, pan Priessner też otworzył piekarnię w Targoszynie.
– Widzę, że to pana martwi? – zapytała Marysieńka.
– Trochę tak – odpowiedział. – Nie wiem, czy we wsi jest miejsce na drugą piekarnię.
– Myślę, panie Breitkopf, że z pana pieczywem nikt nie może konkurować – uśmiechnęła się Marysieńka.
Dorota obserwowała tę wymianę zdań niemal z opadniętą szczęką. Kątem oka widziała Tomka, który stał przy ladzie wpatrzony w kajzerkę, której zapragnął spróbować. Nagle odwrócił się i rzucił się w stronę Marysieńki.
– Babcia Marysieńka, babcia Marysieńka! – krzyknął i objął Marysieńkę w pasie.
– Dzień dobry, wnusiu – uśmiechnęła się i przytuliła go do siebie.
– Ale… ale… – Dorota zaczęła się jąkać. – Jak… Tomek… Marysieńko… Jak?…
– Chcesz pewnie wiedzieć, skąd się znamy? – odpowiedziała Marysieńka. – To długa historia.
– Ale… ale… – nie mogła dojść do siebie Dorota.
– Opowiem Ci za chwilę. Na razie trzeba zaspokoić głód Tomusia – mówiąc to spojrzała na kajzerkę i mrugnęła do piekarza, który wysunął tacę z bułkami, a jedna z nich nagle uniosła się do góry i ruszyła w powietrzu w stronę Tomka. Chłopiec patrzył, jak zaczarowany i podskakiwał radośnie w miejscu. Wreszcie gdy kajzerka znalazła się w jego zasięgu, chwycił ją i ugryzł wielki kęs.
– Mmm… mamo, wibadziałaś to? WIBADZIAŁAŚ?! – wybełkotał. – To babcia Marysieńka zrobiła. To babcia!
Dorota miała wrażenie, że słabnie i za chwilę zemdleje. Za dużo tej magii jak tę pragmatyczną i twardo stąpającą po ziemi kobietę. Oparła się z westchnieniem o ladę.
– Nic nie rozumiem – powiedziała zrezygnowana.
Piekarz wyskoczył zza lady i podsunął jej krzesło, które stało przy stoliku w kącie piekarni.
– Niech pani siada, pani Dorotko – powiedział.
– Jak… skąd… skąd pan zna moje imię? – Dorota była w coraz większym szoku.
Tymczasem piekarz, nic nie mówiąc postawił drugie krzesło koło Marysieńki, a po chwili przysunął im też stolik. Gdy obie siedziały, poszedł szybko na zaplecze i przyniósł dwie szklanki wody.
– Dziękuję, panie Breitkopf. Ja nie potrzebuję wody – odsunęła szklankę Marysieńka – ale moja wnuczka najwyraźniej tak.
***
Wieczorem Dorota siedziała z Tomkiem w łazience, gdy chłopiec się kąpał, ale była całkiem nieobecna. W wyobraźni, niczym kadry z filmu, w którym jakimś cudem występowała, przewijały jej się sceny z piekarni. Próbowała to wszystko sobie poukładać, a przede wszystkim zrozumieć.
Widziała, jak siedziały z Marysieńką przy stole w piekarni. Piekarni, która w Targoszynie nie istnieje. Nie istnieje, a jednak Dorota w niej była i był w niej jej syn i dwa duchy, które były jak realni ludzie z krwi i kości. I unosił się tam zapach pieczywa, które leżało na ladzie, a w powietrzu tańczył pył mąki, która opadała ze świeżo wypieczonych bochenków, gdy piekarz Otto Breitkopf przynosił kolejne i kolejne z tyłu budynku. Przynosił je co jakiś czas, ale wcale ich nie przybywało. Tak jakby niewidzialni klienci co chwila ustawiali się w kolejce, kupowali chleb czy bułki albo rogale i wychodzili
Dorota obserwowała to wszystko uważnie, próbując zrozumieć, czego jest właśnie świadkiem. Dlatego z bardzo dużym roztargnieniem słuchała tego, co mówiła do niej Marysieńka, a głos prapraprababci docierał do niej jak ze studni. Nagle Marysieńka klasnęła w dłonie tuż obok jej ucha. Dorota podskoczyła.
– Oprzytomniej wreszcie – zażądała stanowczo, choć z uśmiechem, Marysieńka. – Wiem, że nie znalazłaś się nigdy w takiej sytuacji, ale właśnie próbuję ci wytłumaczyć, że nasze istnieją obok siebie i przenikają się, choć ludzie żyjący na Ziemi nie zdają sobie z tego sprawy. To właśnie dlatego czasami masz wrażenie deja vu.
Dorota poprawiła się na krześle i spojrzała uważnie na Marysieńkę. Ze wzrokiem wbitym w jej twarz sięgnęła po szklankę i pociągnęła solidny łyk wody, a potem głośno wciągnęła powietrze do płuc.
– Czasem wszechświat ma potrzebę, żeby połączy niektóre światy w tej samej czasoprzestrzeni – ciągnęła dalej Marysieńka. – Tak właśnie jest z nami. Jeszcze nie wiem, dlaczego, ale mogę się domyślać, że chodzi o przyszłość pałacu, który dzisiaj jest w opłakanym stanie. To dlatego pojawiłam się w Targoszynie, choć już nie w mojej żywej powłoce.
– A Tomek?… – Dorota wyszeptała niepewnie. – Skąd wie, kim jesteś?
– Dzieci mają szczególny dar widzenia więcej niż dorośli – odpowiedziała natychmiast Marysieńka, jakby wiedziała, że właśnie w tej chwili padnie to pytanie. – Ich niewinność, beztroska i dziecięca fantazja powodują, że są doskonałym łącznikiem między naszymi światami. Gdy my jesteśmy w pobliżu, od razu o tym wiedzą. Mają też wspaniałą cechę niepamięci. Gdy znikamy, dzieci natychmiast zapominają o tym, co się wydarzyło. Dzięki temu zachowują spokój umysłu.
– A ja? Jak ja mam zachować spokój umysłu? – westchnęła Dorota i oparła się mocno o krzesło. – Ja przecież nie zapominam.
– Ty nie musisz, a nawet nie powinnaś – uśmiechnęła się Marysieńka. – Jesteś nam potrzebna tutaj. Razem zawalczymy o nasz piękny pałac. A teraz już chyba pora na kąpiel mojego wnuczka, prawda?
Dorota spojrzała na Tomka, a potem na piekarza Otto Breitkopfa, który właśnie stanął przed nią z bochenkiem pachnącego chleba zawiniętym w gazetę. Podał jej. Odruchowo sięgnęła po pieczywo.
– Pomożemy pani, pani Dorotko, a pani pomoże nam – uśmiechnął się po czym wskazał na chleb i dodał: – Najlepiej smakuje jeszcze ciepły, z masłem.
***
Dorota wyciągnęła Tomka z wanny i pomogła mu się wytrzeć. Chłopiec niezdarnie założył piżamę, a potem oboje poszli do kuchni, gdzie na stole leżał wielki bochen chleba. Jego pełen magii zapach unosił się w powietrzu. Dorota sięgnęła po nóż i odkroiła dwie solidne pajdy, a potem posmarowała je masłem. Chleb – o dziwo! – był jeszcze ciepły. „Czemu mnie to nie dziwi?” – pomyślała Dorota. Usiedli z Tomkiem i oboje zatopili zęby w swoich kromkach.
„Twoje życie już nigdy nie będzie takie samo” – Dorota usłyszała w głowie głos Marysieńki. „Wiem” – odpowiedziała jej w myślach. Była pewna, że ta rozmowa odbywa się naprawdę – pomiędzy dwoma światami…
cdn.