Baronowa Luiza von Richthofen, ostatnia właścicielka pałacu w Targoszynie, to niesamowita postać. Postanowiła zostać na wsi po II wojnie światowej, mimo że jej pałac zajęły wojska sowieckie. To odważne, bo Niemcy, nawet ci „dobrzy”, nie mieli łatwego życia w odradzającej się Polsce.
Luise Charlotte Henriette Asla von Gerlach urodziła się 7 sierpnia 1866 roku. Pochodziła z Pomorza, a jej rodzice prawdopodobnie władali pałacem w Parsowie w dzisiejszym województwie zachodniopomorskim[i]. W 1891 roku wyszła za mąż za Manfreda Karla Ernsta von Richthofena (1855-1939). Kilka lat później zamieszkali w pałacu w Targoszynie. Za datę jego budowy, a właściwie przebudowy spalonego pierwotnego pałacu, przyjmuje się rok 1897.
Mąż Luizy, Manfred, był wojskowym związanym z regimentem Gardes du Corps. Służył ostatniemu cesarzowi niemieckiemu jako jego osobisty adiutant przyboczny. Odpowiadał za wojskowe oddziały reprezentacyjne. W czasie I wojny światowej walczył na obu jej frontach. Swoją karierę militarną zakończył w stopniu generała korpusu gwardii w Berlinie[ii]. Potem na dobre osiadł w Targoszynie i zajął się tutejszym majątkiem. Niewiele wiadomo na temat ich wspólnego życia w Targoszynie. Na pewno bardzo pieczołowicie dbali o pałac, folwark i wszystkie swoje dobra, a także dawali pracę tutejszym mieszkańcom.
Luiza nie zapisała się na kartach historii niczym szczególnym. Prawdopodobnie pod nieobecność męża zarządzała majątkiem. Wiele wskazuje na to, że była w tym skuteczna i radziła sobie bardzo dobrze. Gdy wybuchła II wojna światowa, codzienne życie w Targoszynie, gdzie nie toczyły się żadne działania wojenne, biegło swoim torem. Smutnym dniem w życiu pałacu była śmierć barona Manfreda von Richthofena. Zmarł 28 listopada 1939 roku, a więc na początku wojny. Odtąd majątkiem zarządzała już tylko Luiza. Nie wiadomo, jaki w tym udział miał Wolfram von Richthofen, adoptowany przez Manfreda i Luizę bratanek, który robił wielką wojskową karierę w czasach nazistowskich. Niemniej można sądzić, że zajęty działaniami wojennymi, nie miał czasu zajmować się posiadłością przybranych rodziców.
Echa wojny docierały do wsi wraz z przymusowymi robotnikami przywożonymi tutaj z Polski już od końca 1939 roku oraz jeńcami wojennymi, których przywożono od połowy 1940 roku z podbitych przez hitlerowców krajów. Niemcy nazywali „niewolnikami”. Jedni i drudzy pracowali w targoszyńskim majątku i okolicznych gospodarstwach.
Traktowano ich bardzo różnie – od neutralnego podejścia jak do zwykłych pracowników, włącznie z wypłacaniem im pensji, przez przyjmowanie ich do rodziny jak „swoich” aż po traktowanie ich faktycznie jak niewolników i „podludzi”.
W pałacu w Targoszynie pracowali Polacy, których zakwaterowano w tutejszym browarze. Baronowa Luiza traktowała ich bardzo godnie, z troską i bardzo o nich dbała. Według źródeł, mimo że państwo hitlerowskie pozwalało im na bardzo niskie racje żywnościowe, wystarała się dla nich o dodatkowe porcje pieczywa w tutejszej piekarni. W tak dobrych warunkach robotnicy pracujący w majątku w Targoszynie dotrwali do końca wojny.
Front kończącej się wojny dotarł do Targoszyna na przełomie stycznia i lutego 1945 r. Niemiecka ludność tych ziem, ale też jeńcy i przymusowi robotnicy, zostali ewakuowani na zachód – do Jawora, Bolkowa i Jeleniej Góry. Wieś powoli pustoszała – podobno wyjechała z niej ponad połowa jej mieszkańców. Wśród tych, którzy zostali, była baronowa Luiza von Richthofen. Według źródeł, publicznie oświadczyła, że nie opuści tych ziem. Ciekawe, bo prawdopodobnie jeszcze przed końcem 1944 r. jej pasierb Wolfram przyleciał do Targoszyna, żeby nakłonić ją do ewakuacji.
W 1945 r. do Targoszyna wkroczyły wojska radzieckie, paląc po drodze m.in. tutejszą plebanię i doszczętnie rozszabrowując pałac. Zanim jeszcze pojawili się Sowieci, baronowa Luiza przeniosła się do jednego z budynków mieszkalnych w folwarku. Potem miała przenieść się jeszcze dalej – do mieszkania w pierwszym budynku na drodze do Rogoźnicy. Według jednych źródeł zrobiła to dobrowolnie, według innych – zmusili j do tego Rosjanie.
Pierwsi polscy mieszkańcy Targoszyna wspominają Luizę von Richthofen jako szacowną staruszkę o siwych włosach, ubraną w czarny strój, która oparta na lasce często spaceruje po wsi ze swoim małym psem (ratlerem lub pekińczykiem).
Niemcy, którzy zostali we wsi, darzyli ją ogromnym szacunkiem. Co więcej, nawet żołnierze radzieccy kwaterujący w pałacu nie utrudniali jej życia. Polacy, którzy napłynęli na te ziemie, traktowali ją jako coś w rodzaju lokalnego zjawiska, ciekawostki, ale byli w stosunku do niej neutralni.
Luiza von Richthofen zmarła w 1947 roku, przeżywszy 81 lat. Lokalna społeczność niemiecka ogromnie to przeżywała. Tak bardzo, że udało jej się nakłonić żołnierzy okupujących pałac, by przed pochówkiem pozwolili wystawić trumnę z jej zwłokami w głównym holu pałacu. Baronowa pochowana została obok swojego męża Manfreda na lokalnym cmentarzu komunalnym. Ich grób znajdował się po prawej stronie od kamiennego krzyża, jednak dziś już nie istnieje. Został zniwelowany wraz z innymi niemieckimi grobami w połowie lat 80. XX wieku. W jego miejscu rosną dwie sosny i jeden świerk[iii].
[i] Źródło: https://www.wikitree.com/wiki/Von_Gerlach-9, dostęp: 14.10.2023
[ii] Źródło: https://richthofen.eu/pl/historia/rodzina-richthofenow-w-czasie-wojen-swiatowych-w-latach-1914-1945/, dostęp: 14.10.2023
[iii] Źródło: Andrzej Wojciech Przytulecki, Monografia Targoszyna, online: https://media.msciwojow.pl/m/monografia_targoszyna.pdf (dostęp: 14.10.2023)